Strategiczne gry do pobrania dla dziewczyn za darmo

The Watchmaker / Zegarmistrz

The Watchmaker / Zegarmistrz

Post by relatedRelated post

     2.00, Londyn.
„Panie Boon? Czas wstawać. Musi pan uratować świat przed zagładą. Na wykonanie zadania ma pan tylko 24 godziny.” „Znów? Kto tym razem?” „Jacyś sekciarze chcą zniszczyć wszelaki byt za pomocą artefaktu, przypominającego… olbrzymie wahadło od zegara” „Żarty?!” „Dobrze zapłacimy… i dodamy jeszcze atrakcyjną kobietę… chyba prawnika” „Dobra. Gdzie i kiedy?” „Stary, monumentalny zamek w sercu Austrii. Limuzyna już na pana czeka.” „W porządku, już idę.”

Jak na dwudziestoczterogodzinny deadline, to akcja WATCHMAKERA toczy się wręcz fatalnie wolno. Prawie każdy przedmiot można zbadać i obejrzeć, oraz spróbować coś z nim zrobić. Z jednej strony to dobrze, ponieważ gra przygodowa, tak samo zresztą jak i dobry RPG, powinna oferować nieskrępowaną swobodę ruchów. Z drugiej jednak strony to kiepskie posunięcie, albowiem zamek i okalające go posiadłości to naprawdę duży obszar i samo zwiedzenie go zajmuje sporo czasu. Klikanie na każdy przedmiot, powoli, wraz z upływem czasu staje się śmiertelnie nudne i męczące. Natomiast samo wysłuchiwanie tekstów bohatera w stylu: „Nie, nic tu nie ma”, albo „Do niczego mi się to nie przyda”, czyli standardowych komunikatów w przygodówkach, zaczyna być irytujące już w kilka chwil po rozpoczęciu wycieczki krajoznawczej. Cóż, może na tym właśnie polega praca fizyka, detektywa, speca od zjawisk paranormalnych i herosa zarazem? Kto wie?
Oprócz Darrela Boone’a, głównego bohatera, możemy sterować jeszcze panią Conroy, co daje wiele korzyści. Każdy z bohaterów ma swoje unikalne zdolności, choćby znajomość języków obcych czy fizyki. Poza tym detektywowi Darylowi nie wypada pytać się wszystkich o życie osobiste pewnej pokojówki pracującej na zamku, zwłaszcza że ma przecież taką… ładną żonę. Victoria Conroy natomiast, korzystając z uroku osobistego, bez trudu wyciąga na jaw wszystkie brudy prywatnego życia w posiadłości Wielonarodowców.

Oprawa graficzna wcale nie jest zachwycająca. Jeszcze jakiś czas temu można by było z powodzeniem nazwać ją przebojową, ale 97 rok mamy już dawno za sobą 🙂 Teraz, porównywanie ZEGARMISTRZA do nie najnowszej już ESCAPE FROM THE MONKEY ISLAND czy choćby do GILBERT GOODMATE zakrawa na żart. Wszystko jest obrzydliwie sterylne i sprawia wrażenie makiety. Już na samym początku zabawy mamy przykład potwierdzający moją opinię, otóż okazuje się, że w wyniku feralnej eksplozji w szklarni, zostaje ona przedziurawiona na wylot! Ale nie o to chodzi. Rzecz w tym, że dziura w obu szybach w szklarni jest identyczna! To mogło się kiedyś podobać, ale teraz… moi drodzy nie można darować sobie efektownego wykończenia gry tylko z tego powodu, że na rynku brakuje tytułów tego gatunku. Nie chcę powiedzieć, że poziom grafiki, przez wiele niedociągnięć jest aż tak fatalny, żeby nie można było grać. Chodzi o to, że mogłaby… że powinna być wiele lepsza, aby jakkolwiek zaistnieć.

Nowinką jest natomiast możliwość zmiany trybu kamery. Można korzystać ze standardowego ujęcia lekko znad głowy bohatera lub z FPP, które odkrywa przed nami nowe doznania, związane choćby z możliwością znalezienia się w głowie atrakcyjnej pod oboma względami kobiety! Który z męskiej części graczy choć raz o tym nie marzył? ;-). Jeśli już jesteśmy przy tzw. widoku na ekran gry, to należy także zauważyć, że THE WATCHMAKER to przygodówka oldschoolowa, czyli taka, w której bohater nie ma wyznaczonej trasy, po której może się poruszać (taki sposób przemieszczania „po torach” stosuje w swoich produkcjach choćby firma Cryo), świat przedstawiony jest z punktu widzenia trzeciej osoby (w tym przypadku mamy lekkie odstępstwo od tej reguły), a rozkazy wydawane są przy pomocy myszki.

Kolejną złą stronę ZEGARMISTRZA można dostrzec przyglądając się dialogom prowadzonym przez postacie z gry. Potwory z filmu EVIL DEAD 2 prezentują lepszą grę aktorską, niż mieszkańcy zamku. Z tego co wiem, to kamienne twarze pozbawione wyrazu nie są codziennością austriackich hotelarzy, więc albo trafiliśmy do posiadłości zamieszkiwanej przez prawdziwych „twardzieli”, albo autorzy gry zapomnieli, jak ważna dla ogólnej estetyki jest choćby śladowa mimika. W rezultacie dialogi prowadzą same usta bohaterów, poruszając się w sobie tylko znanym rytmie. Wygląda to dość żenująco i śmiesznie zarazem.

Kolejną rzeczą, która mnie uderzyła to fakt, że same zagadnienia do dialogów są nieco okrojone. Po wspomnianym już wcześniej incydencie ze szklarnią okazało się, że nie tylko szyby są podziurawione, ale także i ściana mauzoleum. Pod warstwą tynku, który odpadł w wyniku zajścia widnieje fragment szachownicy z wizerunkami pionków, pod spodem zaś dojrzeć można imię. Każdy dyplomowany detektyw od razu zacząłby o nie wypytywać, tu natomiast nie mamy takiej możliwości. Rzecz druga, chyba nikt nie wierzy w samoistne eksplozje powietrza w szklarniach, które mogą doprowadzić do rozbijania murów! Wystarczy połączyć wszystkie punkty dotknięte katastrofą i otrzymujemy odpowiedź na pytanie „co to było?”. Zgodnie z podejrzeniami, maszkaron na ścianie domu ogrodnika leży w linii prostej „strzału”, nie trzeba być też biegłym balistykiem, aby zauważyć, że głowa figurki jest ciepła. Fakt ten może oznaczać tylko jedno. W opcjach dialogowych natomiast nie pojawia się pytanie ani o maszkarona, ani o pozwolenie na „zwiedzenie domku”. Poza tym każdy mieszkaniec zamku mówi, że nie wie co mogło być przyczyną zdarzenia, a ogrodnik żartuje, że jest saperem piromanem. Nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że nikt się tym incydentem szczególnie nie przejął.

Gra ma też garść plusów. Trzeba przyznać, że lokalizacja ZEGARMISTRZA zasługuje na solidną pochwałę. Została wykonana bardzo dobrze i nie mam się w tym przypadku do czego przyczepić. Wart zauważenia jest fakt, że głos detektywowi Boonowi użyczył ten sam pan, który odpowiedzialny jest za fenomenalnego „Móżdżka” z kreskówki Warner Bros o dwóch myszach próbujących podbić świat, czyli „PINKY & THE BRAIN”.

ZEGARMISTRZ, choć jest jedną z niewielu propozycji z wymierającego już, a tak przecież dawniej popularnego gatunku gier przygodowych, nie jest niczym nadzwyczajnym. Gra wydaje się nieco niedopracowana, a fabuła naiwna. W przypadku WATCHMAKERA nie wróżę szczęścia nikomu, kto nie kryje w sobie talentów detektywistycznych i odrobiny wyrozumiałości oraz cierpliwości. Jednocześnie jestem pewien, że każdy gracz „starszej daty”, pamiętający jeszcze perypetie Larry’ego, znajdzie tu coś dla siebie.

About