Strategiczne gry do pobrania dla dziewczyn za darmo

Jetfighter IV: Fortress America

Jetfighter IV: Fortress America

Post by relatedRelated post

Dlaczego tak niewielu ostatnio producentów gier wydaje gry, które mogą nosić miano symulatorów? Wiele razy na różnorakich listach dyskusyjnych poruszana była owa kwestia, wiele razy stała się ona zarzewiem sporów i zażartych dyskusji. Coraz częściej producenci gier stawiają na czystą rozrywkę, w której nie trzeba martwic się o obsługę skomplikowanych systemów uzbrojenia. Coraz częściej najnowsze produkty noszące miano symulatorów w rzeczywistości nimi nie są, lecz tylko zgrabnie korzystają z nazwy gatunku dla przyciągnięcia tłumów rządnych mocnych wrażeń ludzi, pragnących zasiąść za sterami samolotów, śmigłowców czy okrętów. To wszystko sprawia, że gatunek powoli acz systematycznie odchodzi do lamusa, znika z rynku gier komputerowych. Właśnie dostałem do zrecenzowania grę, której nazwa, mogłoby się wydawać, mówi o niej wszystko i jednoznacznie wskazuje na kategorię, do jakiej można grę tę zaliczyć. Jetfigher IV jest spadkobiercą dość długiej serii Jetfighter. Po raz pierwszy spotkałem się z nią grając w demo Jetfightera III i, szczerze mówiąc, gra ta nie zagościła na dysku mojego komputera zbyt długo. Podkreślam: gra, gdyż użycie do jej określenia terminu symulator byłoby wielką pomyłką. Skoro już o tym wspominam, chciałbym zaznaczyć, że jakiekolwiek od tego momentu użycie w poniższym tekście słowa symulator jest zabiegiem czysto językowym, stylistycznym, gdyż najnowszego produktu Mission Studios nie można nazwać w moim rozumieniu symulatorem. Ale po kolei.
Jest rok 2012. Od ponad dwudziestu lat Stany Zjednoczone rządziły niepodzielnie, trzymały w ręku ekonomię, narzucały swój styl myślenia wszystkim państwom na całym świecie. Jak to zawsze bywa, niektórym podobało się to mniej, innym bardziej, a jeszcze innym zupełnie, ale każdy liczył się z potęgą militarna i gospodarczą, przeciw której pojedyncza jednostka, pojedyncze państwo, nie mogło wystąpić i przeciwstawić się dominacji USA. Jednakże taki stan rzeczy, jak to bywa w przyrodzie, nie mógł trwać wiecznie. I stało się. W styczniu 2012 roku ktoś wreszcie powiedział STOP. Zawiązała się nowa koalicja, zwana po prostu „koalicją”, w skład której weszły Rosja, Chiny oraz Korea Północna. Równowaga światowa, tak dokładnie pielęgnowana przez jedyne super-mocarstwo – USA, została zburzona. Także inne państwa, widząc swoją szansę na skorzystanie z nadarzającej się okazji, zdecydowały się na działanie. Zaczęło się kotłować na Bliskim Wschodzie, Irak postanowił znowu zając roponośne pola naftowe Kuwejtu, także Izrael zdecydował się na poszerzenie strefy wpływów w swoim regionie. Dwa superlotniskowce oraz korpus ekspedycyjny składający się z elitarnych jednostek zostały wysłane w rejon starć, zaczęły działania operacyjne i uwikłały się w kolejną wojnę o ropę. Tym posunięciem USA pozbawiło się znacznych sił i pozostało bezbronne. W tym czasie koalicja trzech państw pod przykrywką manewrów zaatakowała niczego niespodziewających się obywateli kraju wolności i hamburgerów. Tak zaczęła się trzecia wojna światowa. Trzeba przyznać, iż autorzy stworzyli doskonały scenariusz dla gry, zawierający wiele potencjalnych możliwości jego rozwoju. Do czasu Jetfightera IV nie zdarzyło mi się chyba walczyć na amerykańskiej ziemi, pomijam oczywiście poligon Nelis znany z wielu produkcji oraz najnowszego Red Alerta. Tak wygląda konflikt, którego stajemy się małym, lecz jakże potrzebnym trybikiem.
Trochę dziwi mnie fakt, że Siły Powietrzne armii Stanów Zjednoczonych, cierpiące na początku kampanii, jedynej zresztą, na brak sprzętu, nie miały doświadczonych pilotów, tylko asygnują do boju nieopierzonego kurczaka zaraz po szkole. Ale cóż, takie są realia i bez nich nie moglibyśmy zasiąść za sterami nowoczesnych (chociaż na tle przeciwnika sprzęt jest raczej mizerny) samolotów, których pilotaż zostanie nam powierzony w Jetfighterze. Są to: raczej stary jak na rok 2012 F/A-18 Hornet, co dziwne w nieprodukowanej już wersji C/D, F-14 Tomcat, też zdziwienie oraz, tu raczej nie ma zaskoczenia, F22 Raptor. Czym latamy nie ma jednak najmniejszego znaczenia, ponieważ samoloty zachowują się dokładnie tak samo i to niezależnie od modelu, pilotują się gładko i bezproblemowo, jakbyśmy mieli do czynienia z symulatorem myśliwca kosmicznego lub okrętu podwodnego. Nie wiem czy autorzy zdają sobie sprawę z tego, że jest to ewidentne lekceważenie tematu, a co najgorsze lekceważenie wszystkich graczy, którzy zdecydują się na zakup Jetfightera. Tak w ogóle to produkt ten wygląda na niedopracowany i wydany w pośpiechu, byle tylko zdążyć w porę na gorączkę świątecznych zakupów. Skoro jestem przy modelu lotu, to muszę stwierdzić, że dawno nie grałem w produkt tak łatwy oraz, czemu sam się też trochę dziwię, tak wciągający. Zazwyczaj od razu, pomijając fazę treningu, chwytam za joystick, a tutaj wręcz przeciwnie, zaliczyłem wszystkie misje treningowe, mimo iż niektóre były trochę nudnawe. Łatwość obsługi jest w Jetfighterze IV nieodzownym elementem każdej fazy lotu. Start z lotniska naziemnego jak i lotniskowców, bo gra daje również taką możliwość, jest dziecinnie prosty. Co ciekawe, podczas startu z lotniskowca nie trzeba nawet używać dopalaczy, wystarczy około 90 procent mocy. Tak samo łatwo wygląda sprawa z lądowaniem. Nie ważne jak mocno uderzymy w grunt i tak nie powinno skończyć się to katastrofą. Podczas jednej z misji leciałem nisko nad pasmem górskim, zagapiłem się na chwilę i o dziwo cała akcja skończyła się miękkim, jak na jakiejś puchowej poduszce, lądowaniem na jednym ze wzgórz. Myślę, że to zbytnie uproszczenie, ale dla osób, które dopiero co zaczynają bawić się symulatorami, może to być nie lada zachęta, nie, nie do kupienia gry, lecz do próbowania później tego samego w hardcorowych symulatorach. Co jest najgorsze, za pomocą dostępnych opcji nie da się w żaden sposób utrudnić sobie życia. Model lotu obejmuje turbulencje na niskim pułapie, tak przynajmniej jest napisane w instrukcji zawartej na płytce, ale szczerze mówiąc nie zaobserwowałem takiego efektu. Uwzględniono za to przeciągnięcia. Chcąc sprawdzić dopuszczalną wysokość na jaką wzniesie się samolot, wystrzeliłem pionowo w górę i co? Przy około 50 tys. stóp silnik nagle zgasł i wyświetlił się napis głoszący coś o niedostatecznej ilości powietrza przepływającej przez turbinę silnika. Owszem, w prawdziwym samolocie efekt taki występuje, ale nie aż tak nagle i tak systematycznie. Jak wspomniałem na wstępie, gra pt. Jetfighter IV nie jest symulatorem, ale pewne realia powinny być jednak zachowane.
Sensem życia każdego pilota jest walka powietrzna, niszczenie celów na ziemi, dokopanie koalicji. Autorzy najwyraźniej postanowili uprościć wszystko co się tylko da. Awionika występuje w formie szczątkowej, a odpalenie broni sprowadza się do naciśnięcia jednego klawisza w celu namierzenia wroga i późniejszego naciśnięcia spustu. Na szczęście nie oznacza to wcale trafienia, wrogie maszyny także potrafią wykonywać uniki i należy przyznać, że robią to dosyć skutecznie. Walka z nimi na bliskich dystansach sprowadza się do rzucania flar i pasków folii podczas wykonywania ostrego skrętu (spokojnie, taki efekt jak G-lock występuje również w szczątkowej formie) oraz strzelania do nich pociskami naprowadzanymi na źródło ciepła. Żadne skomplikowane manewry nie są potrzebne. Wróg oczywiście nie pozostaje nam dłużny i pruje do nas ze wszystkiego co tylko ma pod skrzydłami. Trzeba przyznać, że futurystyczne myśliwce rosyjskie wyglądają ciekawie, ale nie należy im się przyglądać za długo, gdyż łatwo możemy poznać nowe, wodne środowisko na dnie Zatoki San Francisco. Co zaś tyczy się używania uzbrojenia powietrze-ziemia, to sprowadza się ono, podobnie jak w walce z celami powietrznymi, do naciśnięcia guzika lokowania celu i spustu. Jednakże tutaj mamy jeden mały, ale jednak ogromnie cieszący wyjątek- system Lantrin, dzięki któremu namierzamy cele dla bomb kierowanych oraz pocisków Maverick. Muszę przyznać, że jest on wykonany ładnie, wręcz wzorowo. Na moment wrócę do wspomnianego efektu G-lock. Wykonywanie ostrych manewrów, powiem tylko, że zakręt o 360 stopni można wykonać w 5 sekund (tak, to nie pomyłka), pociąga za sobą wystąpienie tzw. efektu Blackout lub Redout. Redout przy przeciążeniu minus 9G nie jest tu rzadkością, w rzeczywistości manewr taki skończyłby się śmiercią pilota już przy minus 4G.
Słów kilka o misjach. Kampania składa się z ponad trzydziestu misji połączonych ze sobą w logiczną całość. Nie jest ona nawet w małym stopniu dynamiczna, ale zadania stawiane przed nami są bardzo ciekawe i dobrze skonstruowane- to wielki plus Jetfightera IV. Są one różnorodne: od ataków bombowych na lotniska, lotniskowce wroga oraz na oddziały naziemne, poprzez misje rozpoznawcze, aż po takie perełki jak ochrona Vip’ów lecących Air Force One. Chyba nie muszę mówić kto lata Air Force One, jeżeli nie wiecie spytajcie Harrisona Forda. Dodatkowo, pierwotne cele misji mogą się w jej trakcie zmienić. Niestety i tu nie ustrzeżono się kilku błędów. Po pierwsze misje są identyczne, więc przechodząc po raz trzeci czy czwarty daną misję znamy rozkład pozycji wroga na pamięć. Poza tym określone sytuacje występują dokładnie w tym samym czasie, w tym samym miejscu misji, ale wystarczy znaleźć małą furteczkę i już można mieć zupełnie inną misję. Dla przykładu: w misji pierwszej nasz dowódca lub skrzydłowy (to chyba skrzydłowy chociaż nie wiadomo czemu leci z przodu) informuje o uszkodzeniu instalacji elektrycznej i wraca do bazy, lecz wystarczy tylko podejść do jednego z waypointów z innej strony, by nic takiego nie miało miejsca. Inteligencja skrzydłowych pozostawia wiele do życzenia. W zależności od tego, czy cel jest zasłonięty, czy też znajduje się na otwartym terenie, pociski uderzają odpowiednio: w górę stojącą na ich drodze lub w cel. Przydało by się trochę więcej logiki.
Skoro mowa o AI, komputer potrafi napsuć sporo krwi, w szczególności artyleria przeciwlotnicza i pociski zimia-powietrze są wielce niebezpieczne. W Jetfighterze wszystko jest uproszczone oprócz misji. Są one dosyć trudne, a każdy cel jest doskonale broniony. Szczególnie ciekawie wygląda to nocą, kiedy w naszą stronę pędzą tysiące pocisków smugowych, startuj pociski ziemia-powietrze, widać, że na ziemi toczy się regularna wojna. Dzięki trybowi Instant Action sceny znane chociażby z filmu pt. „Lot Intrudera” już nigdy nie pozostaną li tylko w sferze filmowej fikcji, to trzeba po prostu przeżyć, zobaczyć i zgłębić. W tym względzie autorzy wykazali się niemałą inwencją i profesjonalizmem.
Grafika na pierwszy rzut oka nie powala, wręcz odstrasza. Podczas startu (rozpędzania się, a nie odrywania od pasa) z lotniska, widzimy znikający spod kół naszej maszyny pas startowy, rozchodzące się na wszystkie strony tekstury i co raczej dziwne, gdzieniegdzie widać pojedyncze piksele. Szybko jednak przekonamy się, że gra ta ma klimat tworzony właśnie przez grafikę. Doskonale wykonane niebo, świetnie wyglądające z większej wysokości tekstury, przedstawiony teren oparty jest na zdjęciach satelitarnych więc im wyżej tym lepiej, efekty eksplozji, rzucania flar, wspomniane wcześniej pociski smugowe to wszystko tworzy klimat i nie powiem, dla tego klimatu warto mieć tę grę. Akcja toczy się nad San Francisco, wiec przyjdzie nam podziwiać most Golden Gate, przepiękną zatokę oraz sławne więzienie Alcatraz. Wszystkie obiekty można dokładniej obejrzeć w obszernej bibliotece, chociaż nie wiem dlaczego twórcy wrzucili tam wszystko co tylko się dało. Tak więc w bibliotece, oprócz obiektów typowo związanych z grą, zobaczymy także biurowce, elektrownie, domy, płotki itp., a oprócz tego modele samolotów w różnych, można to nazwać, fazach tj. ze schowanym i wysuniętym podwoziem, zamkniętymi oraz otwartymi drzwiami. Pytam się, po co tyle śmieci?! Wszystkie modele wykonane są niezbyt starannie i na wielu brakuje szczegółów. Na przykład F/A-18 nie posiada działka umieszczonego w sekcji dziobowej, za to dziób samolotu jest strasznie wydłużony i przez to samolot wygląda nieproporcjonalnie.
Skoro o działkach mowa, powiem coś o dźwięku. Skąd powiązanie działka z dźwiękiem? Wbrew pozorom jest takowe. Wystrzały z działka brzmią tak (oglądaliście zapewne drugą cześć „Obcego”) jak dźwięk strzałów karabinu pulsacyjnego porucznik Replay. Może ja o czymś nie wiem, może w 2012 roku samoloty wyposażać się będzie, w co głęboko wątpię, w taką właśnie broń. O tym, że Jetfighter IV nie jest symulatorem świadczą nie tylko awionika, zachowanie się, wręcz pływanie samolotu w powietrzu oraz użycie broni. świadczy o tym także muzyka podczas misji, skądinąd bardzo ładna i wpadająca w ucho, ale na szczęście można ją wyłączyć by nie psuć klimatu gry.
Skoro grafika i dźwięk, powiem teraz trochę o sterowaniu. Jestem w rozterce, wczoraj spoglądałem w kalendarz i widniał na nim rok 2000, a tymczasem aby móc używać joysticka, przepustnicy i pedałów musiałem, o zgrozo, skalibrować je z poziomu programu i nie chodziło tylko o dokalibrowanie. Joystick należy skalibrować i już. Czy panowie odpowiadający za engine gry nie słyszeli nigdy o możliwości pobrania parametrów joysticka bezpośrednio z systemu?
Kolejnym mankamentem jest tryb multiplayer, a właściwie jego zupełny brak. Nie powiem, opcja jest, ale nie działa. Na szczęście dosyć szybko powstał update do gry, który poprawia ten i jeszcze kilka problemów związanych z grą po sieci, ale i tak liczy się, że w wersji podstawowej gra jest niesieciowa. Po zainstalowaniu update’u możemy rozkoszować się lotem w kilka osób, niestety tylko w trybie deathmatch. Tryb cooperative ma zostać wkrótce udostępniony. Poczekamy, zobaczymy, na razie multiplayer nie wygląda zbyt ciekawie.
Mimo wszystkich słów krytycznych, Jetfighter IV nie jest jednak totalną klapą, ale zdecydowanie zalicza się do gier, w których trzeba szukać plusów bo minusy znajdą się same. Oto efekt moich poszukiwań, wszystko inne to zdecydowane minusy. Posiada doskonałą, chociaż liniową kampanię, wiele różnorodnych, dobrze pomyślanych oraz dosyć trudnych misji, ciekawą, wbrew początkowym odczuciom grafikę oraz dużą grywalność. O ile nie przepadam za grami, w których po macoszemu potraktowano dokładnie wszystko oprócz dobrej zabawy, to muszę przyznać, że w Jetfightera IV grało mi się całkiem przyjemnie. Owszem, niektóre elementy są fatalnie pomyślane, a co najgorsze zupełnie niedopracowane, ale ogólnie gra wygląda całkiem nieźle. Mam nie lada dylemat, gdyż oceniając Jetfightera IV jako symulator musiałbym mu postawić strasznie niską ocenę. Jednak z racji tego, że nie jest on symulatorem nie będzie pogromu czwartej części gry. Niniejsza ocena jest odnoszona do Jetfightera IV jako do gry zręcznościowej z pewnymi, aczkolwiek małymi elementami symulacji. W moim przekonaniu najnowsza odsłona produktu Mission Studios zasługuje na ocenę dobrą, jednakże pomniejszoną o kilka wielkich, jak brak multiplayera oraz kilka pomniejszych błędów. Jeżeli podobał wam się Jetfighter III, gry typu TopGun oraz jeżeli nie lubicie zbyt łatwych misji, śmiało możecie dorzucić jedno oczko do końcowej oceny.

About